Jestem kobietą dojrzałą. Jestem rozwódką.
Skłamałabym twierdząc, że moje życie kiedykolwiek wyglądało jak w bajce. Było stabilne, wygodne, na przyzwoitym poziomie. Dla wielu ludzi to prawdziwy powód do szczęścia. Też tak kiedyś myślałam, dlatego trwałam w małżeństwie przez ponad dwadzieścia lat. Pobraliśmy się wcześnie. Z miłości. Przynajmniej tak nam się wówczas wydawało. Po dwóch latach na świecie pojawił się nasz syn. Pierworodny i jedyny. Mąż miał dobrą pracę w fabryce. Szybko awansował na wyższe stanowisko, chociaż na „szczycie drabiny” nigdy się nie znalazł. Ja pracowałam w rodzinnej piekarni. Praca spokojna i właściwie tylko z rana męcząca. Jak nie miałam z kim małego zostawić, to szedł ze mną. Nikomu to nie przeszkadzało. Dni mijały, każdy taki sam. Święta tylko na chwilę przerywały rutynę. Wiem, że mąż mnie zdradzał. Udawałam, że nie widzę, bo nie pił, nie bił i wypłatę do domu przynosił. Dobrym był ojcem i staram się być dobrym mężem. Rozwód odbył się rok temu, po tym jak syn wyjechał na studia i zmarła teściowa. Zmieniłam pracę, zapisałam się na studia. Jestem szczęśliwa, a z ex czasami wychodzę na kawę.